W razie awarii jądrowej Polska prawdopodobnie nie dysponowałaby wystarczającą ilością jodu, aby ochronić swoich obywateli. Mimo, że sama nie posiada elektrowni jądrowej, to przecież mają je nasi bezpośredni i dalsi sąsiedzi (prym wiodą tu Niemcy, Rosja i Francja).
Jedynym pozytywnym aspektem katastrof jest to, że mogą nas wiele nauczyć. Niestety, zwykle jesteśmy mądrzy dopiero po fakcie. Czy trzeba było aż strasznego tsunami i serii wypadków jądrowych w Fukushimie w marcu 2011 r., żeby się zorientować, iż pobliskie elektrownie atomowe któregoś dnia mogą ulec awarii?
We Francji kilka miesięcy później po wypadku w Fukushimie wybuchł jeden z pieców w centrum badań odpadów radioaktywnych w Marcoule (w departamencie Gard). W jego wyniku jedna osoba zmarła, a cztery zostały ranne. Władze francuskie błyskawicznie poinformowały, że nie było żadnego wycieku radioaktywnego ani chemicznego. Czyli nie było żadnego zagrożenia.
Notabene ta sprawa wydarzyła się 6 dni po niezwykłym umorzeniu wieloletniego śledztwa przeciwko francuskim urzędnikom państwowym, którzy ukrywali informacje o opadzie radioaktywnym z Czarnobyla. Podobnie rzecz się miała w Polsce. Długo będziemy pamiętać, że według ówczesnych władz chmura radioaktywna bardzo skutecznie skręciła o 180°, gdy tylko dostrzegła polską granicę.
W takiej sytuacji każdy ma prawo wyboru: może się nie martwić i zaufać władzom, które działają w sposób „odpowiedzialny” i w imię „ochrony” obywateli; albo może zastosować proste sposoby, aby ochronić siebie i swoich bliskich w razie awarii jądrowej.